Pierwszy turnus rehabilitacyjny w Zabajce

Pierwszy turnus Lenki w Zabajce był pierwszym w ogóle jej życiowym turnusem wyjazdowym. Wszystko dla nas było nowe: ośrodek, zajęcia, metody terapii, sposób funkcjonowania na takim turnusie. Miałam wrażenie, że nie do ogarnięcia jest tak duża ilość zajęć. Nie łapałyśmy się w tym. Pierwsze dwa dni spóźniałyśmy się za zajęcia, które były jedno po drugim. Bez przerw. Lenka nie dojadała, cały czas w biegu. Ale wszystko, jak to w życiu, jest kwestią organizacji. Trzeciego dnia oswoiłyśmy się z funkcjonowaniem ośrodka.

Lena była zachwycona tempem. Po raz pierwszy mieliśmy biomasaże, chiropraktykę, osteopatię, pająka czy kombinezony. Pierwszy raz również korzystaliśmy z lamp, magnetostymulacji czy rowera zwanego rotorem. Lenka uwielbiała dogoterapię i zooterapię z alpakami.

Nie do przejścia okazała się hipoterapia czyli terapia na koniu. Nie dość, że nie dała się na konia posadzić to nie było możliwe żeby do zwierzęcia podejść. Lenka konia się bała. Po prostu. Tak jak boi się dzieci, windy, metra, hałasu, obcych ludzi, krzyków, nowych sytuacji, tego że ktoś do niej podejdzie a ona sobie nie poradzi. Koń stał się wrogiem nr 1. A szkoda, bo taka terapia to świetna stymulacja dla mózgu, nie mówiąc o impulsach idących do bioder. Rytm kroków konia jest rytmem chodu. Lenka nie ma odruchu kroczenia, naprzemienności. Gdy ją się weźmie pod pachy wisi w powietrzu. Czasem gdy postawi nogi zaraz je ugina, zawsze obydwie razem lub kica jak zajączek. Mama najpierw się napinała: musimy mieć hipoterapię, bo to dla Leny ważne. Potem chciała odpuszczać, bo Lena nie dość że konia nie lubiła, to reagowała na stajnię krzykiem i płaczem, jakby ją ktoś obdzierał ze skóry. Hipoterapia stała się masakrą. Pół godziny płaczu. Stwierdziłam, że jak kiedyś wsiądzie na konia to będzie to duży krok do przodu. Terapeuci byli konsekwentni i nie zrażeni płaczem. W drugim tygodniu Lence nie odpuściłam, ale odpuściłam sobie. Zrezygnowałam z prowadzenia konia i nakłaniania córki do hipo. Nie mogłam patrzeć jak cierpi i płacze. Moją funkcję przejął drugi terapeuta. Jak mama zniknęła powoli zaczął znikać też problem. (Czy moje dziecko mną manipuluje? Oczywiście, chore dzieci też posiadają tę umiejętność.) Trzy dni zajęło terapeutom, by Lena zbliżyła się do konia, zaczęła go głaskać i w końcu na niego wsiadła. Ostatniego dnia turnusu zrobiła całą półgodzinną przejażdżkę konną. To jej wielki sukces na tym turnusie. Oswojenie się na konia.

A inne? Po takiej bombie stymulacyjnej poprawiła się masa mięśniowa, Lenka wyrównała zaległości z okresu „gipsowego”, zaczęła zginać i obciążać obie nogi, również tę operowaną. Na chiropraktyce wyrównano asymetryczność miednicy. Naturalnie przecież chroniła operowane biodro, przez co nie siadała pełnym pośladkiem. Wyprostowała kręgosłup. A przede wszystkim uwierzyła w swoje nowe możliwości i pojawiła się tak długo oczekiwana motywacja do działania. Lence zaczęło się chcieć. Na pewno nasz magiczny koń Jeronimo dodał jej siły. Ciekawe czy Lenka kiedykolwiek pokocha hipoterapię?

Zabajka10Zabajka1Zabajka2Zabajka3Zabajka4Zabajka5Zabajka6Zabajka7Zabajka8Zabajka9Zabajka11Zabajka12

Brak komentarzy

Zostaw komentarz

Close