Po trzech bardzo długich miesiącach tniemy gips! Trudno uwierzyć, że to już za nami. 90 cholernie długich i ciężkich dni. Do których dodatkowo doszedł ciężar koronawirusowej izolacji, zamknięcia szkół, braku dostępu do terapii, spacerów. Na tyle ciężkich dni, że zabrakło energii do pisania tutaj. Dlatego nas tyle czasu nie było.
Jak sobie radziliśmy? Lena jak zwykle zaskoczyła wyjątkowo szybką i łatwą adaptacją do nowych warunków. Natychmiast zaakceptowała swoje nowe gipsowe nogi. Nauczyła się radzić sobie na wózku inwalidzkim. Początkowa nieudolność w jeżdżeniu wózkiem tylko na prostych kołach i do przodu przerodziła się w fascynację tym środkiem lokomocji. Dość szybko opanowała skręty, jeżdżenie tyłem, obroty wokół własnej osi. Po trzech miesiącach zdobyła level master czyli rozpędzanie się i ostre hamowanie tuż przed szafą albo ścianą. Albo zrywy do góry haha. Dziewczyna kosmitka! Zaskakuje nas co i rusz.
A izolacja? Tu było chyba najgorzej. Bo nasza izolacja zaczęła się grubo miesiąc przed koronawirusowym odosobnieniem. Już byliśmy pozbawieni szkoły i niejako przykuci do domu. Więc jak zaczęła się ta właściwa to my już byliśmy stęskieni ludzi, szkoły i wyjść.
Postawiliśmy na łapanie dobrych chwil i nie martwienie się na zapas. Staraliśmy się znależć w tej dziwnej sytuacji jak najwięcej pozytywów. Jakich? Proszę bardzo, możemy sypać jak z rękawa…
- Wysypialiśmy się jak niedżwiedzie podczas snu zimowego
- Odeszła poranna gonitwa
- Nie staliśmy w korkach w drodze do centrum Warszawy
- Mieliśmy czas na codzienną terapię logopedyczną (i miałam szansę wykorzystać w praktyce szkolenie z Manualnego Torowania Głosek… drżyjcie logopedzi rośnie silna konkurencja, ha!)
- Jedliśmy pyszne domowe i zdrowe jedzonko i udało mi się „podtuczyć” moją Lenkową chudzinę. Aż miło popatrzeć na pełniejsze ciałko.
- Znalazł się czas na lenistwo, zwyczajne leżakowanie, przytulanie, gilgotanie, całowanie, mizianie, bycie ze sobą. Na te wszystkie ważne rzeczy, na które zawsze brakuje czasu. Na słodkie nic-nierobienie.
- Znależliśmy czas na filmy, piosenki, odłożone książki.
- I na posprzątanie w zeszytach do terapii, zabawkach. Wielkie dwa pudła pojechały jeszcze w marcu jako wsparcie do przedszkola specjalnego.
- Ćwiczyliśmy kreski, kółka, ruch ręką po śladzie… I mamy efekty widoczne gołym okiem.
- Było też coś dla ciała… codzienne ćwiczenia na materacach. Lał się pot i wydzielały endorfiny. A gdy mamie się nie chciało to Lena była najbardziej solidnym kato-trenerem pokrzykując i wskazując na komputer, że czas na trening 🙂 Sama też nie próżnowała, brzuszki szły pełną parą.
- Były też kąpiele na desce do prasowania. Nie uwierzycie ale to mega wyczyn i cała wielka logistyka z tym związana. Jak wykąpać spore dziecko z dwiema nogami w gipsie? Da się!
- Zaczęły się też lekcje zdalne (o czym planuję osobny post bo jest mega fajnie!)
I tak oto powolnymi kroczkami doszliśmy do celu. Bez myślenia o przyszłości, żyjąc codziennym Tu i Teraz. Bez narzekania. To był najlepszy wybór. Nie martwić się, co będzie tylko skupić się na bieżącym dniu i wycisnąć z niego ile się da. I być paradoksalnie wdzięcznym za to co jest.
Gips ściągnięty. Rentgen zrobiony. Operacja się udała!
Teraz czujemy powiew świeżego powietrza, delikatny wiatr na twarzy, muskające promienie słońca. Przypływ energii i poczucie, że będzie dobrze.
Czy Wy też tak czujecie?
Brak komentarzy