Na początku kwietnia wyjechaliśmy wraz z Lenką do Mielna. Był to wyjazd integracyjny organizowany przez Przedszkole Specjalne nr 213. Było cudnie, z przeróżnych względów.
- Integracja. Dobrze było spotkać się z innymi rodzicami, z którymi na codzień mijamy się w szatni. Lepiej też poznaliśmy inne dzieci. A że na wyjazd pojechały również terapeutki Leny i nauczycielki była okazja do wspólnego spędzenia czasu. Chociaż z tym wspólnym czasem to różnie bywa, każde dziecko niepełnosprawne ma swoje, zupełnie inne potrzeby. Nasza Lenka akurat nieszczególnie lubi spędzać czas w towarzystwie innych, szczególnie dzieci. Wyprawy na stołówkę to była dla niej trudna nowość, do której dostosowywała się do ostatnich dni wyjazdu. A że każda mama, nauczycielka czy terapeutka miała swojego podopiecznego, o którego dbała to wieczorem padała ze zmęczenia. Więc moje wymarzone wspólne wieczory, które miały być spędzone na rozmowach z innymi, kończyły się o 20, kiedy padałam we własnym łóżku. To minus. Ale taka już jest specyfika spędzania czasu z naszymi kochanymi dziećmi.
- Mnogość atrakcji. Przedszkole zadbało, byśmy nie mieli czasu na leniuchowanie. W ośrodku był basen, muzykoterapia, plac zabaw na wolnym powietrzu i plac zabaw wewnątrz. Była też wycieczka do stajni z hipoterapią. Wyjazd do Domu Chleba, gdzie dzieci mogły własnoręcznie zagnieść ciasto na chleb, upiec go w piecu a potem … zjeść. Wieczorem były dyskoteki dla dzieci lub karaoke. Pojechaliśmy też do Sarbinowa, na latarnię morską i wydmy. Wykańczając każdy dzień godzinnym pobytem na basenie (Lenka uwielbia pływać) wieczorem padaliśmy ze zmęczenia fizycznego.
- Plaża. Nigdy nie byłam nad morzem poza sezonem. Lenka oczywiście też. Polskie plaże kojarzą mi się z tym, że trzeba walczyć o swój kawałek miejsca. Z tłokiem. Nawoływaniami „zimne piiiwo, lodyyyy, kukuryyydza”. Z parawanami, parasolkami, ogólnym gwarem. Rozglądaniem się, czy przypadkiem twoja pociecha nie zaginie gdzieś w tłumie. No na pewno całość nie maluje się jako upragniony wypoczynek. Lena nie lubi tłumów. My zresztą też. To było cudowne móc przechadzać się pustą promenadą wzdłuż szeregu zamkniętych na cztery spusty sklepów i kawiarenek. Usiąść na plaży, patrzeć w morze i nie słyszeć nic oprócz szumu morza i wiatru. I nie przeszkadzało nawet to, że byliśmy w kurtkach i czapkach. Dzieci dobrze bawiły się w piasku. Wyjazd poza Mielno, na wydmy równał się bezludna plaża. Na dwie godziny zagarnęliśmy kawał plaży i wydm tylko dla nas, nie pojawiła się żadna dusza. Bajka!
Wielkie podziękowania dla naszego kochanego Przedszkola Specjalnego nr 213 za zorganizowanie wyjazdu i dla Urzędu Dzielnicy Ursynów za dofinansowanie, dzięki czemu wyjazd był dostępny na kieszeń większości rodziców. Po tym wyjeździe utwierdziłam się w przekonaniu, że trafiliśmy na wielkich sercem ludzi, prawdziwie oddanych swojej pracy. Wyobraźcie sobie taką sytuację, że była możliwość oddania swej pociechy pod opiekę nauczycielki czy terapeutki. Z czego kilkunastu rodziców skorzystało, co domyślam się było dla nich chwilą oddechu. Byli też wolontariusze z innych krajów, wspomagający nauczycielki w doglądaniu dzieci. A teraz wyobraźcie sobie tą sytuację z drugiej strony. Nauczycielka bierze na cały tydzień pod swoją opiekę dziecko niepełnosprawne, codziennie karmiąc go, ubierając, chodząc na plażę, wycieczki, basen, na koniec usypiając i doglądając by nic się nie stało. Ciężka praca, ogromna odpowiedzialność! Chylę czoła, że się podjęły tak trudnego zadania.
Najbardziej jednak urzekł mnie dyrektor przedszkola – pan Michał Kopiczyński, który oprócz pełnienia swoich obowiązków miał pod opieką dwóch rosłych chłopaków. To jest piękne, kiedy „władza jest blisko ludzi i ich problemów”. To cytat oczywiście ale w całości oddaje jak to odebrałam. Niesamowity człowiek! Codziennie przyglądałam się wszystkim, którzy opiekowali się „cudzymi” dziećmi i z każdym dniem byłam coraz bardziej pełna podziwu. Że sami, z dobrej woli. Że nikt ich nie przymusił, nie przystawił broni 🙂 To oczywiście żartem, ale opieka nad dzieckiem specjalnej potrzeby do łatwych nie należy. Dobrze, że wyjazd trwał tylko tydzień, bo co by było jakbym tak się zagalopowała w tym podziwie?
Najważniejsze, że wszystkie NASZE przedszkolne dzieci wyglądały na zachwycone. I te chodzące i na wózkach, świergoczące na cały ośrodek i te milczące, z autyzmem i wadami genetycznymi ale również te zdrowe. Bo było z nami także ich rodzeństwo, również nasz Tymon. To się nazywa prawdziwa integracja.
Kilka zdjęć z wyjazdu.
Brak komentarzy